Rango podszedł do mnie i położył mi pod łapami coś zawinięte w liść, po czym usiadł obok mnie.
- To dla ciebie. Pamiętaj, że nigdy od ciebie nie odejdę. Nigdy - szepnął i przytulił mnie delikatnie.
Przymknęłam oczy, ciesząc się tą chwilą. Teraz byłam już całkowicie pewna, że potrzebuję tego czarnego basiora.
Otworzyłam oczy i przeniosłam wzrok na kamyczek leżący przede mną. Był bardzo ładny, błyszczący.
- Dziękuję, że jesteś, Rango - powiedziałam po prostu.
Ale przecież nie mogło być idealnie - w pewnej chwili wyczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Nie było to zwykłe wrażenie; czułam, jak czyiś wzrok przewierca mnie na wylot. Moje poczucie bezpieczeństwa wyparowało w parę sekund. Spięłam się i rozejrzałam ukradkiem, nie zobaczyłam jednak niczego niepokojącego.
- Wszystko w porządku? - wymamrotał Rango, który leżał z głową schowaną w mojej sierści.
- Śpij dalej - mruknęłam rozbawiona.
- Kiedy ja wcale...
- Sztap. Po prostu nic nie mów - uśmiechnęłam się złowieszczo, po czym niezauważalnie zmieniłam lekko pozycję, w której leżałam, i w jednej chwili stałam. Biedny Rango stracił swoją poduszkę, zanim jednak zdążył wyrazić swe niezadowolenie, krzyknęłam "Pucz!" i zepchnęłam go na dół wodospadu. Szybko poszłam w jego ślady i wyciągając jak najdalej łapy, skoczyłam na dół.
Wylądowałam niezbyt daleko od obrażonego basiora. Patrzył na mnie spode łba i prychał.
- Wow, aż tak mocno się uderzyłeś w głowę? - spytałam ze sztuczną troską. - Nie? - zdziwiłam się - W takim razie proponuję drugą jazdę.
- Podziękuję - mruknął Rango i wstał. - Możemy już wracać do watahy - otrzepał się z mchu i wymamrotał po cichutku - Tery morderca nie ma serca...
- Może i nie ma - stwierdziłam i podniosłam się.
Nagle przeszedł mnie dreszcz; wiedziałam już, że ktoś naprawdę na mnie patrzy. A może to tylko złudzenie...? Pokręciłam lekko głową i postanowiłam się tym nie przejmować.
- Wracajmy już - zaproponowałam szybko i zaczęłam iść w stronę jaskini watahy obok Rango.
Kamyczek niosłam w pysku; docelowo chciałam zanieść go do jaskini i schować w schowku. Powrót zajął nam kilka godzin, zahaczyliśmy o parę miejsc po drodze.
Po powrocie do watahy odłożyłam kamyczek do schowka; wciąż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś wbija we mnie swój wzrok. Było już ciemno, postanowiłam więc pójść spać, ignorując towarzyszące mi cały dzień uczucie. Mruknęłam "dobranoc" do Rango, który wciąż udawał obrażonego szczeniaczka. Zasnęłam bardzo szybko, błędnie sądząc, że się wyśpię.
W środku nocy obudziło mnie szuranie o podłoże. To nie mysz, myszy tak nie brzmią - pomyślałam od razu i delikatnie, aby nikogo nie obudzić, podniosłam się. Postanowiłam wziąć ze sobą kamyczek. Kątem oka zauważyłam sylwetkę wilka przemykającą obok wejścia do jaskini. Całkowicie już rozbudzona potuptałam w stronę wyjścia. Całkowicie spięłam się, musiałam za wszelką cenę sprawdzić, kto to. Gdy wyszłam, nie zobaczyłam niczego. Już miałam wracać, kiedy zobaczyłam sylwetkę oddaloną ode mnie o niecałe pięćdziesiąt metrów. Bez wahania potruchtałam w tamtym kierunku, starając się być jak najciszej. Wilk szedł w las, ja za nim. Ciekawość, a zarazem obawa we mnie wzrastały, mimo to dalej szłam za tajemniczą sylwetką. W pewnym momencie wyszłam na sporą polanę. Rozejrzałam się i ujrzałam sprawcę mojej wyprawy. W jednej chwili sierść na karku zjeżyła się, a z pyska wydobył się stłumiony warkot.
- Brawo, brawo - zaśmiał się ironicznie czerwonooki basior. - Wow, dopadłaś mnie. Cóż za niespodziewany zwrot akcji! Kto by się spodziewał - warknął - nasza mała, bezbronna, załamana Terusia znalazła sobie watahę. Jeszcze cię nie wyrzucili? - zrobił smutną minę. - Jakże mi przykro.
- Wypieprzaj stąd - warknęłam głośno.
- Nie tak ostro, nie zapominaj, z kim masz do czynienia. A, no tak... ty nie wiesz - zaśmiał się - to zabawne.
Opanuj się, Tery. Spokojnie. On tego właśnie chce...
Niezauważalnym ruchem rzuciłam kamyczek gdzieś do lasu. Może ktoś znajdzie...
- Co taka cicha jesteś? Nikt teraz po ciebie nie przyjdzie, bo jest środek nocy, ups. Nie sądziłem, że będziesz aż tak głupia, chociaż czekaj... właściwie to wiedziałem to od początku. - mówił opanowanym, zimnym, rozbawionym lekko głosem.
- Czego chcesz? - wiedziałam, że mam coraz mniej czasu, powoli robiło mi się gorąco. Prowokował mnie, a ja dawałam się w to wciągać jak głupia pacynka.
- Pytasz mnie, czego chcę? Nie dotarłaś jeszcze do tego? - udał zdziwienie - Chcę zniszczyć ci życie, doszczętnie, powoli. Chcę, abyś cierpiała psychicznie tak długo, aż nie wytrzymasz i sama z tym skończysz. Chcę cię zabić, ale bawi mnie twoje cierpienie. Długo nie pożyjesz w tej swojej bezpiecznej watasze.
- Nie możesz mi nic zrobić. - warknęłam jeszcze głośniej. - Nikt do tego nie dopuści.
- Och, czyżby? Gdyby ktokolwiek się tobą przejmował, nie byłoby cię tutaj, prawda? Myślisz, że ten twój cały Rango cię ocali? Proszę cię. To śmieszne. Poza tym, jeśli ktokolwiek stanie nam na drodze, zginie jak robak. - wycedził. - Mogę zabić całą watahę bez problemu, i ty dobrze o tym wiesz. Porozwalam ich łby na twoich oczach, podczas gdy ty sama będziesz umierać.
Nie wytrzymałam - wokół mnie wybuchł wielki, błękitny płomień.
- Proszę bardzo. - zaśmiał się basior. - Proszę, użyj tej swojej mocy. Kolejny pożar dobrze zrobi temu lasowi, czyż nie?
Wzięłam głęboki oddech. Płomień powoli wygasł.
- Dużo cię nauczył. Tak właśnie myślałem. - ciągnął. - Uprzedzając twoje pytanie, mam swoje źródła. Brawo, Tery wreszcie choć trochę ogarnęła dupę i potrafi użyć swojego żywiołu! Niesamowite! Tylko że to ci w niczym nie pomoże, wiesz? I tak zginiesz. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Gdyby twój braciszek... Jas, tak? I cała reszta... żyli, ale cóż, nie to im było dane!
- Zamknij się! - walczyłam z płomieniem, byłam wyczerpana.
- Uważaj na słowa, gówniaro. - warknął, a moje ciało przeszył ból po tym, jak przejechał pazurami po moim pysku. - Nie zastanawiałaś się kiedyś, czemu przeżyłaś? Było nas przecież dużo, a ty taka mała, głupia i bezbronna. Jakim cudem nam wtedy uciekłaś? Zrozum wreszcie - wycedził - to wszystko jest plan. Wszystko, co robisz, jest częścią jednego, wielkiego planu, rozumiesz? Powinnaś się domyślić. Nie mogłaś tak po prostu umrzeć. Nie po tym, co się stało. Przyznaję, że twoje dołączenie do watahy nieco pokrzyżowało mi plany; teraz nie będzie tak łatwo cię zabić. Wiesz, że nikt cię nie obroni. To takie zabawne - wadera po przejściach, z beznadziejnym charakterem, nie panująca nad sobą dołącza do watahy, poznaje kogoś, wszystko się cudownie układa, zaczyna panować nad własną dupą, zakładają rodzinkę, happy end. Nie, tak nie będzie. Twoja bajka zostanie przerwana tuż po tym, jak zaczniesz panować nad sobą, o szczeniakach nie masz co marzyć, nie chciałabyś przecież zostawić ich samych na tym świecie, prawda? Ojoj. Nie myśl, że ta nędzna, słaba wataha mnie powstrzyma przed czymkolwiek. Nie wypowiadam wojny Canavar; kończę stare porachunki z twoją rodziną. Umrzesz, Black Mystery.
Porachunki z rodziną? Plan? Czyli miałam przeżyć, żeby umrzeć?
Czułam, jak krew wydostająca się z rany, którą zadał mi ten dupek, spływa mi po pysku. Bardziej jednak krwawiłam wewnątrz. Czułam rozrywającą mnie wściekłość, nienawiść, smutek... Jak on śmiał?!
- Jeśli więc choć trochę zależy ci na tej całej watasze, dobrze ci radzę, odejdź z niej. Chyba nie chcemy, żeby im wszystkim coś się stało? Ja już idę, mam jeszcze parę, hmm, spraw, do załatwienia. Masz jeszcze pamiątkę - wziął rozmach i drapnął mnie po karku, od razu poczułam piekący ból i krew spływającą z rany. - Ilu jeszcze zginie, żebyś ty mogła żyć? I tak nie przeżyjesz.
Warknęłam głośno, a basior odbiegł w las. Opadłam bezwładnie na trawę, z oczy zaczęły wypływać mi łzy, a ciałem raz po raz wstrząsał dreszcz. Czułam niesamowitą nienawiść, zagubienie, smutek, złość... ale wiedziałam, że basior ma rację. Zdawałam sobie sprawę, do czego jest zdolny. Miałam narazić watahę? Wszystkie szczeniaki, Rango? W życiu. Wiedziałam, że opuszczenie watahy to najlepsze, co mogłam zrobić. Postanowiłam ruszyć od razu, przecież Rango nie puściłby mnie nigdzie.
Co za paradoks, jeszcze dzień temu sama prosiłam go, żeby nie odchodził...
Nie chciałam tego robić, ale nikomu nie mogła stać się krzywda. Była jeszcze noc, mogłam więc bardzo łatwo wymknąć się poza teren watahy. Wstałam i ruszyłam przed siebie, zostawiając za sobą Rango, watahę... wyobraziłam sobie jego reakcję i łzy zaczęły wypływać z moich oczu jeszcze gęściej. Mieszały się z deszczem, który zaczął padać, a jego krople w zetknięciu ze świeżymi ranami powodowały ostre pieczenie. Miałam jednak ważniejsze powody do zmartwień. Szłam, wstrząsana szlochem, wykończona uczuciami i panowaniem nad ogniem.
Czyli to koniec...
~~~~~~~~~~~~
Szłam jakiś czas, zaczynało się już robić jasno. Było mi zimno, miałam całą przemokniętą sierść. Postanowiłam po prostu pójść spać, potrzebowałam snu; położyłam się więc pod wielkim dębem i zapadłam w niespokojny sen.
Nie było mi jednak dane pospać długo. Słońce nie zdążyło nawet wzejść całkowicie, a zostałam brutalnie wybudzona. Otworzyłam oczy i zobaczyłam stojącą nade mną waderkę o żółtych oczach. Wyglądała na młodą i przypominała mi kogoś, za nic jednak nie mogłam sobie przypomnieć, kogo.
- Czego chcesz? - warknęłam i wstałam. Skrzywiłam się, gdy we znaki dały mi się zadane w nocy rany.
- Krwawisz. - zauważyła młoda. - Wszystko w porządku?
- Owszem. Nic nie jest w porządku, obudziłaś mnie. - powiedziałam i zmierzyłam ją wzrokiem.
- Zaprowadzisz mnie do jakiejś watahy? Mama mówiła, że mam uciekać. - spojrzała na mnie pytająco. Czyli ona też...
Moje nastawienie do niej zmieniło się - mała potrzebowała pomocy. Nie dałam jednak po sobie tego poznać.
- Tak się składa, że właśnie jedną opuściłam -głos nieznacznie mi zadrżał. - Słuchaj, nie jesteś bezpieczna tutaj sama, ale ze mną tym bardziej nie. Wataha jest kilka godzin drogi stąd. - mruknęłam chłodno.
- Co mi zrobisz, skoro nie jestem z tobą bezpieczna? - spytała nieufnie. - Poza tym jak niby mam sama tam trafić? Wystarczy, że wejdę na złą ścieżkę. - chyba zaczynała mieć wątpliwości, czy podeszła do właściwej osoby.
- Nikt nie kazał ci pytać mnie. - świdrujące spojrzenie żółtych oczu nie opuszczało mnie.
- Co ci za różnica, parę godzin drogi? - zapytała. - Poza tym przyda ci się pomoc medyka.
Westchnęłam głośno.
- Nie rozumiesz, ja po prostu nie mogę tam wrócić. - odparłam krótko.
- Och, świetnie. Czyli zostawisz mnie tutaj. Skoro ty nie jesteś tu bezpieczna, to ja chyba tym bardziej? Tylko zaprowadź mnie do watahy. Nic więcej. - prosiła, a ja przewróciłam oczami.
- No dobra, młoda. - zgodziłam się bez entuzjazmu.
- Jestem Aika. - poprawiła mnie.
- Tak, tak. - pokiwałam głową i zaczęłam iść w stronę, z której przyszłam.
Waderka ruszyła za mną, nic jednak nie mówiła. Cieszyłam się z tego, bo rozmowa była wtedy ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę. Deszcz niby przestał padać aż tak bardzo, wciąż jednak kropiło, a mi było zimno i źle. Z jednej strony chciałam spotkać Rango, a z drugiej wolałam odciągnąć to jak najdalej.
- A ty jak się nazywasz? - spojrzała na mnie trochę nieufnie.
- Black Mystery. - odparłam, nie odrywając wzroku od nieokreślonego punktu w dali.
Waderka pokiwała głową i nie odzywała się już. Przez chwilę zastanawiałam się, od jak dawna jest w podróży, szybko jednak przestałam zawracać sobie tym głowę. Spojrzałam ukradkiem na młodą i przez głowę przemknęło mi pytanie, ile już przeszła w życiu. Znów przestałam o tym myśleć i pozwoliłam myślom błądzić wokół nieokreślonych bliżej rzeczy.
Szłyśmy już dość długo - łapy zaczynały mnie boleć, a głód doskwierał mi już bardziej. Nagle w powietrzu wyczułam niewyraźny zapach sarny. Stanęłam jak wryta i postawiłam uszy, po czym zaczęłam węszyć.
- Co... - zaczęła młoda.
- Cicho - przerwałam jej od razu i zaczęłam skanować wzrokiem najbliższy teren. Dostrzegłam sarnę w odległości około dwudziestu metrów. - Sarna. - dodałam cicho.
Aika pokiwała głową ze zrozumieniem i zaczęła skradać się obok mnie. Po paru minutach byłyśmy już dostatecznie blisko. Spojrzałam na młodą i kiwnęłam głową na znak ataku. Prawie jednocześnie wystrzeliłyśmy do przodu. Aika pierwsza dopadła przerażonego zwierzęcia, nie wiedziała jednak chyba, jak zabić. Szybko do niej dobiegłam i wykonałam ostateczny cios. Po chwili zwierzę leżało martwe, a ja i młoda wesoło napełniałyśmy żołądki.
Po zjedzeniu z nieco lepszym humorem ruszyłam dalej z Aiką u boku. Wiedziałam, że zbliżamy się do watahy; poznawałam drzewa, które mijałyśmy. Niezmiennie cały czas ukradkiem rozglądałam się, czy nikogo nie ma w pobliżu, nikogo jednak nie dostrzegałam, co nie znaczy, że czułam się bezpiecznie. Z daleka zaczęły dobiegać mnie podniesione głosy członków Canavar Liri.
- Teraz już trafisz. - powiedziałam i zaczęłam się wycofywać.
- Idziesz ze mną. - odparła pewnie młoda.
- Na co mnie jeszcze namówisz? - zapytałam poirytowana.
- Nie można odchodzić bez pożegnania.
Cholera, ma rację... - pomyślałam niechętnie.
- Dobra, chodź. Miejmy to za sobą. - westchnęłam.
Waderka wydała się być zadowolona z siebie. Szłyśmy w stronę jaskini watahy. Sprawiałam wrażenie obojętnej, ale w głębi duszy miałam ochotę położyć się na ziemi i zniknąć na jakiś czas.
- Słuchaj, ty teraz idź do Alfy, zapytaj kogoś o nią, a ja tu poczekam. Później przyjdź o powiedz mi, czy cię przyjęła. - powiedziałam cicho, kiedy doszłyśmy praktycznie przed jaskinię watahy. Siedziałyśmy za gąszczem krzaków, przed jaskinią krzątało się kilka wilków. Aika pokiwała głową i wybiegła zza krzaka, kiedy nikt nie patrzył, a ja z bólem patrzyłam na miejsce, w którym spędziłam kilka miesięcy życia.
Wstałam ze względu na wbijającą się we moje plecy szyszkę i zamarłam. Podszedł do mnie Rango z nieopisanymi emocjami wypisanymi na pysku.
>Rango, Aika? 2200 słów <3 <