-Goniąca -powiedziała z uśmiechem Shadow, a ja nie chciałam dużej trzymać w sobie radości.
-O dzięki, dzięki, dzięki -skakałam ze szczęścia na myśl o mojej pierwszej w życiu watasze.
-Nie ma za co dziękować -powiedziała z jeszcze większym uśmiechem Shadow -to może cię oprowadzić? W końcu jesteś nowa i nie znasz naszych terenów.
Jeszcze chwila, a odpowiedziałabym "jasne, możesz mnie oprowadzić", jednak pomyślałam że nie chcę męczyć i nużyć alfy moim nadpobudliwym charakterem.
-Shadow...-zaczęłam z uśmiechem -nie chcę cię męczyć, a poza tym mam skrzydła. Mogę podlecieć wysoko i obejrzeć sobie teren watahy z góry.
-W sumie. No to miłego zwiedzania -odrzekła alfa, a ja kiwnęłam głową i wzleciałam w powietrze by przyjrzeć się okolicy z góry. Gdy byłam już wystarczająco wysoko i wszystko mogłam zobaczyć, jakiś cień mignął poza terenem watahy. Moja ciekawość niestety wygrała z ostrożnością i moje skrzydła poniosły mnie w stronę tego czegoś. Starałam się wlecieć w chmury, by nikt z watahy nie pomyślał że jestem jakąś zdrajczynią czy coś.
-Może to jakiś potwór? -mruknęłam sama do siebie, po czym wyleciałam z białych obłoków i powoli, bezszelestnie wylądowałam na zatrawionym podłożu.
-Wow...-pomyślałam, rozglądając się wokół, gdyż to miejsce było przecudowne; gęsta, jasno zielona trawa, kwitnące kwiaty o najróżniejszych barwach oraz ptaki, siedzące na gałęziach drzew, których śpiewy dodawały uroku temu miejscu. Rozejrzałam się ponownie, aczkolwiek już spokojna. To miejsce było tak piękne że prawie zapomniałam po co tu przyleciałam.
-Hmm... gdzie jest ten cień... -powiedziałam w zamyśleniu, w ogóle siebie nie słuchając.
Mimo tego że miałam się rozejrzeć po terenie watahy oraz dowiedzieć się co to za "cień", nie mogłam oprzeć się pokusie, więc odpłynęłam; ułożyłam się wygodnie na trawie, kładąc na niej też głowę. Musiałam walczyć sama ze sobą, by nie zapaść w sen. Słyszałam spokojny śpiew ptaków, który mnie ukoił; przez chwilę słyszałam go z jakby za mgłą? Jednak zaraz to się zmieniło i ćwierkanie było inne. Ptaki wydawały dłuższe dźwięki, jednak i tak miło było tego słuchać. Leżałam tak do momentu przerwania ciszy. A przerwał ją głośny ryk jelenia, zerwałam się na równe nogi, a to co zobaczyłam... zszokowało mnie. Po całej polanie biegały jelenie i sarny. Po chwilli wbiegła tam Shadow, za nią Blanka, a obok jakieś dwa wilki i szary szczeniak.
-Łapcie je! -krzyczała Shadow, a wilki towarzyszące alfie rozbiegły się w najróżniejsze strony.
-Widzisz? Będziesz tak polował jak dorośniesz -powiedziała alfa do szczeniaka, mały pokiwał radośnie głową. Czułam się jakbym nie istniała lub była powietrzem. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, widok był przerażający; wszędzie leżały zwłoki jeleni i saren, trawa przybrała o wiele ciemniejszą barwę, śpiew ptaków na dobre ucichł, a wszystkie kwiaty, które wcześniej kwitły, leżały na ziemi stratowane przez wilki i zwierzynę. Spojrzałam z nadzieją na niebo, lecz słońca też już nie było, tylko ogromne szare chmury. Wszystko stało się ponure i... brzydkie. Z obrzydzeniem patrzyłam na wilki biegające po polanie i łapiące kilka pozostałych saren.
-Przestańcie! -krzyknęłam, a mój głos nabrał trochę złości, a zaraz potem smutku i zamienił się w szept -idźcie stąd.
Wilki biegały w tę i wewtę, a ja pomyślałam że może Shadow coś zaradzi. Podeszłam do niej, po czym usiadłam i skierowałam do niej pytanie -Shadow, proszę zatrzymaj to. Każ im przestać... -powiedziałam cicho, a ona nawet nie spojrzała na mnie. Obserwowała polowanie.
-Shadow, zatrzymaj to! -warknęłam tym razem, jednak nie miałam w sobie tej pewności co zazwyczaj i trochę się odsunęłam -Oni zaraz powybijają ostatnie jelenie...
Wadera zachowywała się jakby mnie nie widziała i nie słyszała. Nie miałam już siły, żeby ponownie próbować zatrzymać polowanie. Cofnęłam się dziesięć metrów od alfy, po czym usiadłam i skuliłam uszy, wiedząc że to miejsce już nigdy nie będzie takie same. Nawet, jeśli jego wyglą wydobrzeje, to i tak będą się z tym wiązać złe wspomnienia.
-Jasna cholera...-usłyszałam warknięcie alfy i głośne piski pozostałych wilków.
Odwróciłam głowę i ujrzałam za mną sześć gryfów, z których pięć znałam. Był to Baron, Dokles, Milard, Gerald i Houst, tego szóstego widziałam po raz pierwszy.
Byłam centralnie po środku stad; Shadow i jej gromadka po mojej lewej, a stadko gryfów po prawej. Oglądałam się to raz na lewo, to na prawo, nie wiedząc co się stanie. Zazyczaj gryfy nie chodzą po ziemi, tylko po drzewach, a to że były one tutaj w tym samym czasie co Shadow, to nie był zbieg okoliczności, a raczej pech. Na czele stada stał Gerald, wpatrujący się w Shadow swoimi złotymi oczema. Gryfy spojrzały na siebie nie wiedząc co robić, więc stały i wgapiały się w kilku członków watahy Shadow.
-Cóż. Widzę że na naszym terenie pojawili się nieproszeni goście -zawarczała głośno alfa wilczej watahy, a pozostali jej członkowie, choć widać że byli wystraszeni (skulone uszy wszystko mówią), to i tak cicho warczeli. Moja głowa obróciła się w prawo. Gerald zerknął na swoich, po czym ruszył w stronę alfy. Nie biegł, lecz szedł, a za nim reszta gryfów.
Shadow spięła się, po czym przyjęła postawę obronną i była gotowa do skoku. Przywódca gryfów zatrzymał się około pięć metrów przed naszą alfą i obserwował jej zachowanie w tej sytuacji. Spojrzałam na niego niepewnie, ponieważ nie można było o nim powiedzieć że jest całkowicie "dobry". Oczywiście zły też nie jest, ale nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do głowy. Widziałam jak Shadow się spięła, po czym spojrzała za siebie i dała reszcie jakiś znak; kiwnęła głową.
-Blanka! Podejdź tu. -powiedziała cicho Shad, nie spuszczając wzroku z Geralda.
-Tak? -Blanka powoli ruszyła do alfy, jednak widać było że pierwszy raz ma styczność z gryfami. Shadow coś jej powiedziała, jednak nie słyszałam co, bo byłam zbyt daleko. Zauważyłam jednak Blankę wycofującą się do dwóch pozostałych wilków. Wyszeptała im coś, po czym wszyscy się wycofali, a na przedzie została sama Shadow.
-Jeśli nie opuścicie naszego terenu, porozmawiamy inaczej -zawarczała nie spuszczając wzroku z Geralda, który przybrał postawę obronną, nie odzywając się ani słowem.
Alfa zawarczała głośno, po czym szepnęła -teraz!
Wilki zaatakowały, a ja nie miałam sił, by cokolwiek zdziałać. Miałam już dość wszystkiego.
Nie walczyłam, lecz podeszłam do jednego z gryfa, który również wyróżniał się ze stada i nie atakował; podeszłam do Doklesa. Spojrzał na mnie, nie wiedział co ma zrobić, tak samo jak ja. Widziałam w jego oczach zrozumienie.
-Briana... -zaczął cofając się -to wszystko, to tylko... przepraszam...
-Za co przepraszasz? To wszystko to co? Dokles wszystko w porządku? -zapytałam uśmiechając się, co wcale nie było w tej chwili takie proste.
-ZDRAJCZYNI!!! -wrzasnął brązowy wilk, lustrując wzrokiem Doklesa, który próbował mi coś powiedzieć -Shadow! Ona jest z nimi!!!!! -warczał, po czym zaczął biec w moją stronę.
Dokles próbował mnie obronić, jednak drugi wilk skoczył na niego, jednocześnie go przewracając. Nie mogłam pomóc. Brązowy basior biegł w moją stronę, aż w końcu skoczył, a ja skuliłam się, zaciskając powieki. Nagle zapadła całkowita cisza. Powoli otworzyłam oczy i wyprostowałam się, nie widziałam nic. Ciemność. Przez chwilę myślałam że umarłam, jednak nie wierzyłam w to. Rozglądałam się dookoła. Nic, całkowita pustka.
-Przegrałaś..., przegrałaś, przegrałaś! -w mojej głowie słyszałam piskliwy, irytujący głosik, powtarzający ciągle to samo słowo. Głowa strasznie mnie rozbolała, więc usiadłam i popatrzyłam w ziemię, a raczej czarną otchłań. Zrozumiałam że to prawda.
-Przegrałam. -powiedziałam zachrypniętym, zmęczonym i załamanym głosem.
Usłyszałam echo słowa, które wypowiedziałam. W jednym momencie wszystko, całe zdarzenie na polanie przeleciało mi przed oczami, tak jakby cofany film. Wszystko co było w szybkim tempie cofało się, aż w końcu znów zapadła ciemność i nagle w nieoczekiwanym momencie do mych uszu wpadł miły dźwięk; śpiew ptaków, delikatny szum liści i ciche porykiwania jeleni. Otworzyłam oczy i zobaczyłam to miejsce. Polanę, znów piękną i spokojną. Z niedowierzaniem rozglądałam się po krajobrazie, przysłuchując się ćwierkaniu ptaków, które mnie uspokajało. Usiadłam na miękkiej trawie i odetchnęłam z ulgą.
-Czyli to był tylko sen. -wetchnęłam, a na moim pysku zawitał uśmiech.
-Dokładnie księżniczko. -usłyszałam bardzo dobrze znajomy mi głos, odwróciłam się i ujrzałam znajomego mi gryfa, stojącego obok.
-Dokles! -wykrzyknęłam, po czym skoczyłam w kierunku przyjaciela -nie uwierzysz. Śniłeś mi się przed chwilą!
-I była wojna, zostałaś uznana za zdrajczynię, po czym brązowy wilk na ciebie skoczył? -zapytał gryf prędko i popatrzył na mnie niepewnie -Briana, ja niedokończyłem. Nie zdążyłem ci powiedzieć że to tylko sen i że spotkasz mnie w rzeczywistości.
-Ale za co mnie przepraszałeś? -zapytałam zmieszana, wszystko co do tej pory się zdarzyło, w ogóle mi do siebie nie pasowało.
-Za to że... oh, Briana. Wychowywałaś się z nami, przez co masz w sobie coś z gryfa. A przecież my gryfy, zawsze wiemy gdzie jest któryś z nas. To nasz szósty zmysł, zapomniałaś już o tym? Chciałem cię odwiedzić i zobaczyć czy wszystko u ciebie w porządku. Zasnęłaś i w czasie snu wyczułaś mnie w pobliżu, przez w twojej głowie ułożył się ten koszmar. Pamiętaj że zawsze, gdy się dziwnie czujesz, bądź miewasz takie sny, spodziewaj się gryfów w pobliżu.
-Ja zawsze wyczuwałam gryfy, ich obecność, ale po prostu to miejsce przyćmiło moją ostrożność i zasnęłam. -powiedziałam cicho.
Dokles rozejrzał się dookoła i pokiwał głową -rzeczywiście tu pięknie -powiedział -a teraz wstań i napij się wody z tej rzeki. Ten koszmar był na pewno wyczerpujący.
Usmiechnęłam się i ociężale wstałam, poczułam dziwny dreszcz, jakby ziemia się zatrząsła. Spojrzałam w trawę; moje łapy stały stabilnie i nic nie wskazywało na to że mam się przewrócić, więc ruszyłam truchtem w stronę rzeki, za mną Dokles. Schyliłam się i wzięłam łyka ożeźwiającej, zimnej wody, która naprawdę dobrze mi zrobiła.
-Gdzie się teraz wybierasz, księżniczko? -zapytał mój towarzysz, po czym odbił od ziemi niczym piłka i wzleciał do góry. Szybując w powietrzu zrobił piruet, a następnie zamachał skrzydłami kilka centymetrów nad ziemią, będąc obok mnie skubnął dziobem jedno z mych skrzydeł. Spojrzałam mu obojętnie w oczy, a on widząc mój wzrok natychmiast przyśpieszył.
-Briana, skrzydła ci ukradli, czy co? -zaśmiał się i wzleciał w chmury, w naprawdę szybkim czasie. Zrobiłam to samo, a gdy byłam wystarczająco blisko, ominęłam go szerokim łukiem i zatorowałam mu drogę, więc musiał mnie ominąć albo dołem, albo górą. Wybrał górę, co mnie usatysfakcjonowało i wzleciałam jeszcze wyżej, zadzwiając go jednocześnie. Gdy znalazłam się nad chmurami, czekałam aż ujrzę przyjaciela, a gdy tego dokonałam, złożyłam skrzydła i zaczęłam spadać w dół. Dokles uczynił to samo co ja, oboje spadaliśmy w tym samym czasie, będąc obok siebie. Widziałam jego powiewające pod wpływem wiatru pióra; zaśmiałam się głośno. Będąc około sześciu metrów nad ziemią, rozpostarłam skrzydła i poszybowałam jeszcze kilka, po czym opadłam na łapy i z truchtu wywołanego szybkim lotem, przeszłam w dość szybkie kroczenie. Po chwili zatrzymałam się i patrzyłam z nadzieją na niebo, z którego wciąż nie było widać żadnego śladu po mym towarzyszu. Nagle poczułam się tak... zwyczajnie. Normalnie. Jak najnormalniejszy wilk, stojący na polanie. Czułam się tak przez kilkanaście sekund, aż znów poczułam lekki powiew wiatru, zrobiło mi się ciepło, a na łapach czułam delikatny dreszcz. W nieoczekiwanym momencie z chmur wyleciał Dokles, wydając głośny okrzyk radości. Chyba właśnie wyczułam jego obecność.
-Brianuś, właśnie spotkałem dwa lecące orły! Szkoda że tego nie widziałaś! One wykonywały takie płynne ruchy w powietrzu, jak taniec! -wykrzyknął, a ja pokręciłam głową i uśmiechnęłam się. W tej chwili przypomniało mi się że miałam "rozejrzeć" się po okolicy watahy, a nie urządzać sobie spotkania z przyjaciółmi; momentalnie mój uśmiech zniknął w niepamięć.
-Czym się tak martwisz Bris? -gryf najwyraźniej wyczuł że coś jest nie tak.
-Wiesz Dokles... nie powinieneś tu być -mówiłam powoli idąc w kierunku watahy- Wilki nie zbyt dobrze dogadują się z gryfami i...
-I ty jesteś mysz -przyjaciel zaśmiał się i uśmiechnął -bez obaw mała, nic mi się nie stanie. Rozumiem że musisz już spadać, więc cię nie zatrzymuję, leć. Ja jeszcze sobie pospaceruję gdzieś... do zobaczenia -powiedział radośnie i z uśmiechem ruszył w przeciwną stronę, a ja wzbiłam się w powietrze. Wyrobiłam jedno okrążenie wokół terenu Canavar Liri, oglądając wszystko w szybkim tempie. W końcu dość zmęczona postanowiłam wylądować i trochę odpocząć po tym wyczerpującym dniu. Zauważyłam że większość wilków weszła już do jaskini, co w sumie nie zdziwiło mnie szczególnie, był wieczór. Delikatnie wylądowałam (co nie było takie łatwe z powodu dość mocno wiejącego wiatru) na rzadko rosnącej trawie i rozejrzałam się; na zewnątrz stały trzy wilki. Ukryłam się za najbliższym krzakiem i dla zabawy zaczęłam przyglądać się ich rozmowie. Jednak nie robiłam tego długo, gdyż zamyśliłam się, aż do momentu, gdy coś zaszeleściło w krzaku, obok którego stałam, odskoczyłam od niego, jednak więcej nic nie usłyszałam, więc podeszłam z powrotem i zajrzałam w jego głąb; wewnątrz leżał wilk o ciemno-granatowej sierści i złotych wzorach na pysku. Chciałam coś powiedzieć, jednak nie zdążyłam; wilk się obudził i podskoczył, gdy mnie zobaczył, więc się zmartwiłam, nie chciałam go przestraszyć.
-Co tu robisz? -zapytałam delikatnym i miłym głosem, ponieważ wiedziałam jak to jest usłyszeć krzyki czy głośno mówiącego wilka, tuż po śnie -Wszystko okej?
-Em..tak, jasne, miałem tylko sen. -powiedział wciąż zaspany.
Rozejrzałam się dookoła, wiatr dziwnie się zachowywał; raz wiał mocno, raz przestawał. Spojrzałam pytająco na basiora, bo... podobnie się zachowywał.
-A, tak.. on czasem tak ma.-rzekł wesoło.-Należysz do tej watahy? Jaka jest jej nazwa, no i… twoje imię? -spytał, co trochę mnie speszyło, bo byłam zmęczona, a to było dość dużo pytań, odwróciłam wzrok.
-Ja jestem Briana, należę do watahy, nazywa się Canavar Liri. -odparłam.
Basior na chwilę umilkł, ale zaraz potem się odezwał.
-Zaprowadzisz mnie do watahy? -zapytał, a ja w odpowiedzi skinęłam głową.
Ruszyliśmy, jednak nie było mi tak łatwo, gdyż wiatr wciąż szalał -cisza -powiedział basior, a ja spojrzałam na niego zdziwiona, ponieważ wiatr ucichł. Jednak nie odezwałam się, byłam zmęczona.
-Jesteśmy -mruknęłam. Byliśmy już przed wejściem do jaskini watahy.
Wilk zauważył szarego szczeniaczka, więc do niego podszedł, podążyłam za nim.
Maluch obserwował basiora czujnie, jednak nic nie mówił.
-A ty należysz do watahy? -zapytał. Basiorek zastanawiał się chwilkę, jednak po chwili udzielił obcemu odpowiedzi.
-Należę -odparł sztywno, po czym spojrzał na mnie i z powrotem na basiora -ciebie nie kojarzę -warknął i z trudem wstał. Pomyślałam że nic tu po mnie, więc wróciłam do jaskini watahy i położyłam się. Zasnęłam. Miałam długi sen, który pokazał mi całe moje dzieciństwo. Nienawidziłam tego, gdyż często miewałam takie sny. Obudziłam się około ósmej, jednak nikogo na nogach jeszcze nie było, co mnie zdziwiło, w końcu to już późna godzina. Nie chciałam jednak budzić watahy, więc wyciągnęłam się, ziewnęłam i poszłam poszukać śniadania. Rozejrzałam się dookoła; słońce świeciło, ptaki śpiewały, jednak niby bardzo leciutko, a jednak; kropił deszcz. Czyli jak dla mnie pogoda idealna.
Wolnym truchtem ruszyłam przed siebie, jednak zaraz przeszłam do normalnego chodu. Nie miałam zamiaru ani się śpieszyć, ani zmieniać kierunku, bo wiedziałam że prędzej czy później idąc przed siebie, natknę się na jakiś krzak z kwitnącymi owocami.
Nie zawiodłam się. Już po chwili ujrzałam rosnący na jednolitej glebie, niski, zielony krzaczek, obładowany malutkimi niebieskimi kulkami.
-Wilcze jagody! -wykrzyknęłam radośnie i oblizałam wargi. Wprawdzie wiedziałam że te owoce nie wystarczą na śniadanie dla dorosłego wilka.
-Przynajmniej coś -westchnęłam, po czym zabrałam się do jedzenia.
* * *
Gdy byłam już "pełna" (okazało się że w tamtym miejscu było mnóstwo krzaków jagodowych) postanowiłam że pójdę odwiedzić tamtego basiora, którego dzień wcześniej spotkałam.
Wzbiłam się w powietrze i wzrokiem szukałam granatowego wilka.
* * *
-Ah, tu jesteś! -Wykrzyknęłam radośnie do basiora, gdy wreszcie go znalazłam.
-Tak, coś się stało -zapytał i uśmiechnął się, ale ja zwlekałam chwilę z odpowiedzią; zbyt szybko leciałam i zmęczyłam się.
-Wiesz -wysapałam -wciąż nie wiem jak masz na imię... ten, no... chyba Reo, tak?
-Co? Nie! Leo, nie Reo -Leo roześmiał się, trochę się zawstydziłam.
-Ah, no tak...-odparłam cicho, po czym zauważyłam coś w krzakach, Leo również to zauważył.
-Widziałaś? -spytał szeptem -w tamtyh krzakach coś się poruszyło...
-Tak, widziałam -wyszeptałam niepewnie -ale... nie atakuj.
-Dlaczego? Mamy okazje coś upolować -Leo uśmiechnął się i gestem dał znak żebym skradała się w kierunku krzaka razem z nim.
-Nie podoba mi się to...-powiedziałam już na głośno i wstałam -nie będę polować.
-Dlaczego? Przecież...-niedałam basiorowi dokończyć, bo miałam już dość.
-Mam ci napewno to wszystko powiedzieć? -zapytałam nie spuszczając wzroku z wilka.
-Tak, wszyściuteńko -powiedział i usiadł, jednak jego oczy wciąż błądziły po krzaku, w których ewidentnie coś się ukrywało.
-A więc tak... -zaczęłam -nie lubię polować i robię to tylko wtedy, kiedy muszę, nie jem mięsa i nie mam zamiaru jeść! Nie lubię i nie jest mi obojętne cierpienie tych biednych, bezbronnych zwierząt; ofiar! Tak, jestem wegetarianką i nienawidzę wilków, które polują bez najmniejszego powodu, tak o dla zabawy, bo głodne nie są! Nie będę nigdy polować, wolę owoce, a te zwierzątko, które jest w krzakach ma tam zostać żywe! Eh... już wiesz -powiedziałam, po czym położyłam się i wtuliłam we własny ogon.
-Spokojnie, Briana. Ja cię rozumiem. Nie każdy lubi to samo, a i nie twoja wina że jesteś wrażliwa -powiedział opanowanie, co mnie uspokoiło -tylko, że jeśli nie my go upolujemy, to zrobi to ktoś inny.
-W takim razie -powiedziałam, wstałam i ruszyłam powolnym krokiem w stronę krzaka -zaprowadzimy to coś z powrotem do lasu.
Zajrzałam w głąb krzaka; siedział tam mały wystraszony zajączek. Nie wiedziałam zbytnio co mam zrobić, więc usiadłam i nie ruszając się, wpatrywałam się w stworzonko.
-Nic ci nie zrobię mały, zaprowadzę cię do twojego domu -powiedziałam spokojnie, uśmiechnięta, po czym zaczęłam mówić do niego słowa z innego języka.
Maluszek pokicał do mnie niepewnie, a ja dałam mu znak, by wskoczył na mój grzbiet. Zrozumiał to i wykonał polecenie. Powoli wstałam, uważając by nie strącić uszatego zwierzaczka, po czym ruszyłam w kierunku łąki, bo to w końcu tam są zajęcze norki.
-I co udało ci się? -zapytał Leo, po czym w jednym momencie z mojego futra wynurzył się mały zajączek; kiwnęłam twierdząco głową -niesamowite -wyszeptał basior.
Chwilę potem byliśmy na miejscu. Wiatr zerwał się trochę, więc postanowiłam że się pospieszymy.
-No idź mały -szepnęłam, a zajączek zeskoczył mi z grzbietu i pobiegł w kierunku norki, wykopanej tuż przy drzewie. Po chwili otoczyła go już cała gromada małych zajączków,, a ja uśmiechnęłam się i powolnym krokiem zawróciłam, Leo podążał za mną. Wiatr był coraz silniejszy, co utrudniało nam drogę powrotną.
-Przestań w końcu! -warknął Leo rozglądając się.
-Co? -zapytałam, prawie pewna że powiedział to do mnie, bo nikogo innego z nami nie było.
-Ah... no ten, wiatr mnie trochę denerwuje...-odparł przeciągle i rozpoczął powolny trucht, zrobiłam więc to samo. Biegliśmy tak, aż w końcu byliśmy już na terenie jaskini watahy.
Uśmiechnęłam się do mojego towarzysza i dałam mu znak, abyśmy weszli do jaskini.
-Przesiedźmy tutaj tę wichurę, później może się przejść -powiedziałam i położyłam się, kładąc łeb na wyciągniętych łapach.
-Noo... dobrze. -odrzekł basior i również się położył -poczekajmy.
* * *
-Briana! Wstawaj! -obudził mnie głos Leo -Już przestało wiać, możemy wyjść na dwór!
Otworzyłam powoli oczy i półprzytomna wstałam, ziewając przeciągle.
-No dobrze, dobrze. -mówiłam sama nie wiem do kogo -Chodźmy.
Obydwoje wynurzyliśmy się z cienia, który dawała jaskini i ruszyliśmy na łąkę. Teraz było możliwe spokojne chodzenie i zwiedzanie okolicy, bo wiatru już nie było, wręcz przeciwnie; było aż duszno, słońce grzało, ptaki śpiewały i nawet na niewielkich trawiastych obszarach tętniło życie; pszczoły i motyle latające od kwiatka do kwiatka.
-I to ma być wiosna? Czuję się jakby był lipiec -zaśmiałam się.
-Nie tylko ty -Leo uśmiechnął się -może tak naprawdę spaliśmy kilka miesięcy i jest lipiec?
-Tak, tak. Napewnoo... -powiedziałam i również się uśmiechnęłam.
I ten moment był najgorszy. Moje łapy wbiły się w ziemię, a przez kark przeszedł zimny, a następnie parzący dreszcz. Czułam się, jakbym zapadała się coraz głębiej w ziemię; nie mogłam się ruszyć.
-Briana? Idziesz? -zawołał basior, będący już kilka metrów dalej.
-Nie mogę... -wyjąkałam- coś jest nie tak...
Leo zawrócił i podszedł do mnie -Co się stało? -zapytał.
Wtedy dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, od łap, po uszy, a nos wyczuł znajomy zapach, który był jednoznaczy. Zrobiło mi się gorąco i nagle jakby wybiłam się z tej ziemi i mogłam się normalnie ruszać. Zrobiłam krok, jednak czułam że się zaraz przewrócę.
-Dokles...-wyszeptałam tak cicho, że nawet sama siebie ledwo słyszałam.
-Co? -zapytał zdezorientowany Leo, najwyraźniej zmartwił się.
Gdy tylko przypomniałam sobie ostatni sen, w którym toczyła się wojna między gryfami, a wilkami, spięłam się jak nigdy. Leo nic nie wiedział, unikałam jego wzroku.
Jeszcze nigdy się tak nie stresowałam...
>NARESZCIE! (czy dokles przyjdzie, czy nie, to zależy od cb c:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz