Wraz z jednym z patrolującym, Ventusem, przeszliśmy się gdzieś dalej niż zwykle. Doszły mnie słuchy że niektóre stwory przesadzają ze swoją wolnością i atakują samotników. Śnieg padał, niektóre płatki wpadały mi do oczu i osadzały się na ciemnym futrze. Na ścieżce, której jeszcze nigdy na oczy nie widziałam, walały się kości i szczątki. Gdzieniegdzie śnieg splamiony był krwią. Skuliłam po sobie uszy, cholera. Były za duże jak na wilka, prędzej mogły należeć do jakiś stworów, o których istnieniu nie dane było nam się dowiedzieć. Rozglądałam się, powinniśmy byli się wycofać. Do naszych uszu dobiegł ryk. Znany mi aż za dobrze, chociaż Ventus nie miał jeszcze "szczęścia" go poznać.
- Co to było? - zaniepokoił się, spinając mięśnie i mrużąc oczy.
- Nie mam pojęcia. - skłamałam. - Wracamy. - zakomenderowałam i popchnęłam go do tyłu. Odwróciliśmy się i truchtem oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. Wadera stała spokojnie, jakby czekając na jego atak. Ona wiedziała! Zaklęłam w myślach, to nie jest zbyt dobrym pomysłem by teraz ją zagadywać. Wyglądała na zdecydowaną w swoim postanowieniu, które zapewne było tak absurdalne, że uwierzyłabym nawet w jednorożce które karmią dzieci tęczą. Skolew przygniótł waderę swoim ciężarem, szczerząc zęby. Zamknęłam oczy. Nigdy nie lubiłam oglądać jak ten stwór rozszarpuje swoje ofiary. Mijały minuty, które wypełnione były warknięciami, odgłosami bólu czy głuchymi uderzeniami o ziemię. Postawiłam uszy, gdy tylko usłyszałam dziwne, aż zbyt głośne charknięcie i kaszel. Ten odgłos przepełniony był bólem. Wadera warknęła, z wielu ran na jej ciele, tych świeżych i tych nieco starszych, które zapewne jeszcze nie dawno były strupami, sączyła się krew, barwiąca śnieg na szkarłatnoczerwony kolor, błyskający w ogniu. Dobrze zrozumiałam co się dzieje, Ventus odciągnął mnie do tyłu, twierdząc że bez lekarstw nie damy rady. Miał rację. Wróciłam się po leki, szary basior mi towarzyszył, chociaż skupiał się bardziej na zapamiętywaniu ścieżki niż na biegu. Pobiegłam do medyka, który akurat miał pilniejszy przypadek niż ja. Cholera jasna! Poprosiłam go o przydzielenie leków. Dał mi je, chociaż z niechęcią. Wytłumaczył mi co mam robić, i jak mam się posługiwać poszczególnymi maściami. Przytakiwałam, starając się zapamiętać wszystko co potrzebne. Dobiegłam do Ventusa, który momentalnie zawrócił i ruszył biegiem. Zrobiłam to samo, tym razem nieco wolniej, lekarstwa miały swoją wartość.
- Shadow, to ona. - powiedział szary wilk, wskazując waderę głową. .- Została ukłuta... Jeśli się pośpieszymy to uda nam się ją uratować. - Spoglądając na ranę na jej grzbiecie, nawet głupek by się domyślił czyja to sprawka. - Słyszysz nas? - zapytałam skuloną waderę, śnieg wokół niej zdążył zabarwić się na czerwono. Trzeba się pospieszyć. Czarnofutra pokiwała słabo głową, czyli była świadoma.
- Szybko! - ponagliłam, przyglądając się waderze. Ventus szybko wtarł maść wokół ran, ciemnozielony płyn zaś wylał na rany, starając się by zostało choć trochę na dnie. Ranna wadera zacisnęła zęby, ale i tak cicho syknęła. Na przyszłość będę wiedziała że to boli. Opatrzyliśmy rany, teraz pora zająć się ukłuciem. Medyk wspominał coś o maści, która mogłaby opóźnić działanie trucizny. Potem jednak wszystko zależy od jej organizmu i woli walki. Podałam Ventus'owi odpowiednią maść, tym razem czerwoną. Wyglądała bardziej jak krew, ale to nie szkodzi. Oby tylko pomogło. Basior szybko wtarł ją w ranę wadery, która warknęła na niego. Po skończonej robocie, szybko odsunął się od niej. Pomimo jej "protestów" wrzuciliśmy ją na grzbiet basiora. Wróciliśmy do watahy, czarnofutra chciała zejść. Donieśliśmy ją do medyka i powiedzieliśmy co i jak.
- Postaram się coś zdziałać. - powiedział, przeglądając dostępne lekarstwa. Pokiwałam głową i odprawiłam szarego basiora. Sama poszłam coś zjeść. Usiadłam, przyglądając się wszystkim szczeniakom, które odwalały głupoty. Starsi uczniowie męczyli się na treningach. Godziny mijały, a ranna wadera wciąż nie wychodziła. Powoli zaczęłam się martwić. Chcąc jakoś odreagować, zaczęłam chodzić w kółko, nie mając nic ciekawszego do roboty. Ze zmartwieniem wlepiałam wzrok w miejsce, gdzie medyk miał zajmować się naszą towarzyszką. Czekałam aż wyjdzie ktoś z nich, i oznajmi że wszystko dobrze.
Zeka? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz