niedziela, 9 kwietnia 2017

od Leo cd. Szaraczka. Briany

Szedłem przez las podziwiając piękne, zachmurzone niebo. Wiał lekki wiatr, więc jak dla mnie pogoda idealna. Ptaki zaczynały nieśmiało śpiewać, poza tym panowała cisza. Z uwagi na to, że nie było tu innych wilków postanowiłem spróbować wykorzystać moc. Skupiłem się, a po chwili wiatr był mocniejszy. Czułem pełną kontrolę, więc powoli zwiększałem siłę wiatru, aż w końcu utworzyła się mała trąba powietrzna. Zaśmiałem się cicho widząc, że panuję nad żywiołem, i pomału zmniejszałem rozmiar zjawiska, aż w końcu trąba znikła całkowicie. Poczułem jeszcze tylko wiatr uderzający we mnie stanowczo, ale łagodnie. Uśmiechnąłem się-tak zawsze się ze mną żegnał. Zerknąłem przed siebie-las. W sumie to dobrze~pomyślałem wesoło-przynajmniej ptaki śpiewają, no i mam miękki mech pod łapami. Przeszedłem w lekki trucht, wiatr zawiał mocniej. Wiedziałem, że chciał, żebym go uwolnił.
-Nie teraz.-powiedziałem lekko rozbawiony.-No już, niech ci będzie-po tych słowach skupiłem się, a naprzeciwko mnie pojawiła się spora trąba powietrzna.
Nagle zacząłem biec, a powietrze zebrane w lejek leciało tuż za mną. Uwielbiałem ścigać się z wiatrem, to było naprawdę super uczucie.
W pewnym momencie wiatr wyprzedził mnie o kilkanaście.
Hej!-zawołałem w myślach, zrobiło mi się chłodno.-Wróć!
Po kilkunastu sekundach pędzenia do przodu trąba powietrzna zatrzymała się i wróciła do mnie, a ja zmniejszyłem ją, w końcu znikła. Mało brakowało-pomyślałem z ulgą, gdy nagle usłyszałem piski i zmieszane głosy dobiegające ze strony, w którą podążała nieistniejąca już trąba powietrzna. Doszły do mnie też ryki, które z pewnością nie należały do wilka. Zaniepokojony udałem się powoli w kierunku źródła dźwięku. Gdy szedłem zastanawiałem się, czy przypadkiem nie trafiłem na watahę… uśmiechnąłem się pod nosem, może po kilku latach błądzenia znajdę dom. Ostrożnie zbliżałem się do źródła hałasu, kiedy dotarłem zatkało mnie. Patrzyłem na kilkanaście, a nawet więcej, wilków kręcących się przed dużą jaskinią, w której widać było ogromne zwłoki jakiejś bestii. Jakaś biała wadera próbowała ogarnąć przerażone najwyraźniej wilki, inna, czarna, utykając wyszła właśnie skądś niosąc dziwny tobołek. Cztery wilki stały niedaleko mnie i chyba się kłóciły, ogólnie panował tu chaos. Będzie ciekawie-pomyślałem rozbawiony, po czym odszedłem kawałek i ukryłem się w krzakach. Po upewnieniu się, że nikt mnie nie zobaczy, położyłem się i zasnąłem. Mój sen był dziwny-byłem w jaskini, wyglądała ona, jakby jeszcze kilka dni temu ktoś tu mieszkał. Wiatr wiał tu niemiłosiernie, a ja nie mogłem nic z tym zrobić, pomimo najszczerszych chęci. Wyszedłem więc na dwór, okazało się, że tuż przy wyjściu był skalny uskok. Chwiałem się chwilę na krawędzi przepaści, w końcu runąłem w dół. Leciałem długo, gdy już miałem zderzyć się z czarną skałą wiatr uniósł mnie ku górze. Zdziwiony leciałem w górę, niesiony przez podmuchy powietrza. Chwilę potem upuścił mnie na skalnej półce, było tu wejście do jaskini. Ostrożnie wszedłem do niej, podążałem teraz korytarzem o wysokich ścianach i niewidocznym, topiącym się w ciemności suficie. Z każdym krokiem wydawało mi się, że jestem coraz bliżej… nie wiedziałem nawet czego, mimo tego zdawałem sobie sprawę, że muszę za wszelką cenę się tam dostać. Szedłem więc coraz szybciej, aż zacząłem biec. Gdy tylko przyspieszyłem poczułem, że korytarz za mną zaczyna się walić. Tony kamieni spadały tuż za mną, jeden z nich upadł obok mnie. Podskoczyłem i zacząłem biec jeszcze szybciej, wtedy jednak głazy spadały w ogromnym tempie. Wiatr zaczął wiać we mnie utrudniając mi bieg, przez co z każdą sekundą byłem coraz bliżej deszczu kamieni. Kiedy podmuchy powietrza były tak mocne, że nie byłem w stanie biec dalej, spojrzałem w górę, na głaz. Ogromny głaz lecący prosto na mnie…
Obudziłem się i poderwałem z ziemi, wiatr wiał bardzo mocno, była noc. Rozejrzałem się pośpiesznie i podskoczyłem, gdy zobaczyłem fioletowe oczy wpatrujące się we mnie.
-Co tu robisz?-zapytał delikatny, miły głos wadery, która stała przede mną.-Wszystko okej?
-Em..tak, jasne, miałem tylko sen.-powiedziałem wciąż zaspany.
Moje emocje były teraz zmienne, więc wiatr nie wiedział co robić. Na zmianę wiał mocno i przestawał. Wadera zdziwiona dziwnym zachowaniem powietrza spojrzała na mnie pytająco.
-A, tak.. on czasem tak ma.-rzekłem wesoło.-Należysz do tej watahy? Jaka jest jej nazwa, no i… twoje imię?-spytałem, chyba jednak zadałem jej za dużo pytań, bo trochę się speszyła i odwróciła wzrok.
-Jestem Briana, należę do watahy, nazywa się Canavar Liri.-odparła.
Myślałem chwilę nad odpowiedzią, w końcu zdecydowałem.
-Zaprowadzisz mnie do watahy?-w odpowiedzi Briana skinęła głową i ruszyła przed siebie.
Szedłem za nią, wiatr wciąż szalał, postanowiłem coś z tym zrobić.
-Cisza.-powiedziałem cicho, na co ucichł całkowicie. Wadera spojrzała na mnie zdziwiona, ale nic nie powiedziała.
-Jesteśmy.-mruknęła Briana, staliśmy przed wejściem do jaskini, przed którą wcześniej biegały wilki.
Po prawej stronie zauważyłem szarą kulkę, podszedłem zaciekawiony. Był to szary szczeniak, obserwował mnie czujnie.
-A ty? Też należysz do watahy?-zadałem pytanie, wesoło oczekując na odpowiedź.
Briana podeszła bliżej i patrzyła na mnie, chciała chyba coś powiedzieć. Basiorek zastanawiał się chwilę, w końcu odpowiedział.

< hmmm, Briana i szary kulek? :3 <

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz