Słońce unosiło się już w miarę wysoko na nieboskłonie.
Promienie słoneczne z małą pomocą wiatru rozgrzewały moje wilgotne od kropli deszczu futro. Zwolniłem tępa i przeskoczyłem zwinnie przez błyszczący potok. Gdy znalazłem się po drugiej stronie z ulgą zdałem sobie
sprawę, że końcu przekroczyłem granice kolejnej watahy. Miałem już dość terenów poprzedniej. Tych wiecznie niekończących się zielonych
lasów iglastych i tych zakłamanych wilków…
Zgłodniałem od całonocnego biegu. Nie byłem jednak całkiem
wyczerpany, więc postanowiłem upolować jakąś zwierzynę. Zwolniłem do rytmicznego marszu by uspokoić własny oddech i uniosłem nieco w górę wilgotny nos w poszukiwaniu jakiegokolwiek tropu.
Po dłuższym czasie, na zachód od siebie wyczułem charakterystyczny zapach sierści sarny, ale nie tylko to. Drugi, bardziej intensywny zapach utrzymujący się w powietrzu był niestety wilczej krwi.
Na dodatek niezbyt świeżej krwi, takiej może sprzed kilku godzin. Automatycznie zmarszczyłem brwi. Albo ktoś potrzebuje pomocy, albo czekają tam kłopoty. Niestety nie miałem za bardzo wyboru gdyż innego tropu zwierzyny w pobliżu nie złapałem, a mój żołądek mocno domagał się choć kawałeczka jedzenia.
Czujny na każdy dźwięk i ruch, skierowałem się na zachód.
Znalazłem się na ogromnej, porośniętej wysoką trawą polanie gdzie z każdym krokiem zapach był coraz intensywniejszy. Rozejrzałem się dokładnie. Nie było nikogo oprócz półmartwego ciała jakiegoś wilka. Westchnąłem. Czyli zapach krwi musiał spłoszyć zwierzynę. Świetnie. Mogłem się domyślić eh, nieważne.
Upewniłem się raz jeszcze, że jest bezpiecznie, ostrożnie ruszyłem do ciała wilka, które bezwładnie leżało na ziemi.
- Hej... żyjesz? – trąciłem grzbiet, wadery jak się okazało, łapą.
- Żyję. Coś się stało? Shakamure znów zaatakowała?! Mharu spełnił groźbę?! –zaczęła zadawać dziwne pytania i otworzyła błyskawicznie oczy.
Zrobiłem krok w tył.
- Sha.. co?! - zapytałem zdziwiony i zażenowany jej reakcją.
- Przepraszam, jestem Shadow. Coś potrzebujesz? - zapytała, wciąż leżąc nieruchomo. Nieco spięty uważnie się jej przyjrzałem. Była cała poharatana i posiniaczona. Musiała walczyć z czymś większym i na pewno silniejszym od niej. – Z nas dwóch to raczej ty czegoś potrzebujesz, a mianowicie pomocy medyka…
Shadow westchnęła ciężko. – Racja. Możesz mi pomóc wstać? – odparła
Momentalnie się zawahałem ,ale przecież to nie mogła być pułapka. Była w zbyt kiepskim stanie by mi zagrozić. Kiwnąłem głową i przysunąłem się do wadery pomagając jej stanąć na nogi. Ledwo szła i trzęsła się. Po jej minie widać było ,że nie jest zadowolona, że widzę ją w takim stanie.
- Jesteś z tutejszej watahy? Daleko do medyka?- spytałem
- Niedaleko… Jestem alfą tych terenów, niestety mamy teraz pewien problem…
Pozwoliłem jej się mocniej oprzeć o mnie. – Jak widać spory ten „problem”.
Ach gdzie moje maniery. Mam na imię Ray.- uśmiechnąłem się delikatnie
- Ray… Nie widziałam cię tu wcześniej. Szukasz domu?- wydukała
- Tak jakby.- stwierdziłem – Jeśli pozwolisz to zatrzymam się tu na jakiś czas ,a później zobaczymy. Najpierw jednak musisz dotrzeć pod opiekę specjalisty. Którędy do medyka?
< Shad? Sorki ,że króciutkie…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz