Jeden z naszych nauczycieli opuścił dzisiejszy trening by zapolować. Zdecydowałam się przejąć pałeczkę nauczania od niego i zabrałam grupę, nieco zdziwionych szczeniąt. Pierwsze pytanie jakie padło było "Gdzie jest nasz mentor?". Uśmiechnęłam się ciepło i wytłumaczyłam im, czemu nie ma Nyx'a. Niektórzy przyjęli to do świadomości ze spokojem, dwójka strzeliła przysłowiowego focha, ale po chwili stwierdzili że nowe doświadczenie z Alfą może być ciekawie. Miałam dostęp do miejsc, o których im się nawet nie śniło. Zabrałam ich jednak do lasku treningowego, gdzie jest w miarę bezpiecznie i nie ma nieznanych nam dziur i innych takich. Szaro-fioletowy Espero z radością wybiegł kilkanaście metrów przed nas i rzucił się na patyk, popełnił kilka podstawowych błędów, reszta przyglądała mu się z zainteresowaniem, usłyszałam stłumiony chichot. Skarciłam wilczka, który ze skruchą przeprosił, uśmiechnęłam się ciepło i wróciłam do obserwacji. Młody zniknął gdzieś za krzakami i straciłam go z oczu, po chwili jednak wrócił, z dumą niosąc swoją zdobycz w pysku. Pochwaliłam go a potem przeszłam do ćwiczeń z resztą, podzieliłam ich na pary i tłumaczyłam najprostsze ataki. Kilkoro z nich załapało od razu, dwójce trzeba było tłumaczyć kilka razy i pokazywać nim ogarnęła jak się to robi.
- Espero! - krzyknęłam - mniej agresywnie, więcej taktyki a mniej szału! - poradziłam i dalej przyglądałam się jak ćwiczą. Zarządziłam przerwę, niektórzy położyli się a inni po prostu dyszeli zmęczeni lub rozmawiali. Czas odpoczynku minął szybko, postanowiłam zmęczyć ich na koniec, mieli pobiec na wyścigi do drzewa i wrócić do mnie jak najszybciej. Dopytywali się, kto wygrał, ale to zostało tajemnicą.
- Słuchaj... - zaczęłam do szaro-fioletowego basiora, który nadstawił uszu. - kogo tam spotkałeś? - młody opowiedział mi wszystko, ze szczegółami. Skinęłam głową i odprowadziłam grupę, zostawiając przy sobie tylko jego. Zaprowadził mnie do miejsca gdzie widział waderę, wyczułam jej zapach - obcy i niepasujący do żadnego ze znanych mi. Podeszłam, już sama do wilczycy, która podniosła głowę zaciekawiona.
- Witaj na terenie Canavar Liri. Jestem Shadow, Alfa watahy, a ty jak się
nazywasz? - przedstawiłam się jej. Wadera zapewne poszukiwała schronienia, lub co lepsze - watahy i stałego domu.
- Nazywam się Amiri. - odparła, uśmiechając się do mnie. Odwzajemniłam się tym samym, lekko unosząc kąciki.
- Domyślam się że potrzebujesz noclegu? - zagaiłam, wadera milczała przez chwilę i wpatrywała się w taflę wody. Zawiał wiatr, który przyprawił mnie o dreszcze, wzdrygnęłam się z zimna. Podniosłam wzrok, spoglądając na chmury. Zapowiadała się burza. Znów ruszył się mocniejszy wiatr, moje futro, choć grube - przepuszczało trochę zimna. Młodzik wrócił do watahy, informując mnie o tym. Żywioł targał drzewa, nie zwracając uwagi jak bardzo się już uginają. Amiri wciąż milczała, najwidoczniej zastanawiając się co odpowiedzieć. Uzyskałam w odpowiedzi kiwnięcie głową, poprosiłam ją by podążała za mną, szłyśmy pod wiatr, co utrudniało nam wędrówkę, nasze futra były przewiewane przez chłodne powietrze. Obejrzałam się za siebie, biała wadera szła za mną, pochylając głowę i przymykając oczy. Moje uszy, futro i ogon poddawały się sile żywiołu i poruszały z jego ruchem.
- Chodź. To już blisko. - krzyknęłam do niej, podniosła głowę i przyspieszyła kroku. Już wkrótce miało ukazać nam się schronienie - jaskinia. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc że Blanka i Piorun szybko ogarnęli sytuacje, wilki już czekały w środku. Zeszłam wraz z waderą na dół i wpuściłam ją do środka jako pierwszą, usłyszałam ciche warknięcie i jakieś pomruki. Niektórzy się uśmiechali i witali ją radośnie a inni traktowali jak jakiegoś przybłędę. Zignorowałam to i poprosiłam o jakąś strawę dla wadery. Amiri usiadła, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się do basiora, który przyniósł przybyłej jedzenie. Zaczęła zajadać potrawkę ze smakiem, uśmiechnęłam się do siebie, wadera skończyła dosyć szybko swój posiłek. - Coś jeszcze potrzebujesz? - zapytałam z troską, patrząc się na Amiri, która rozglądała się wokoło. Rozległ się pierwszy grzmot, po paru sekundach błysnęło i znowu zagrzmiało. Kilka wilków warknęło. Skuliłam uszy po sobie, nie chciałabym przeżywać kolejnej przygody. Deszcz zacinał i wpadał do jaskini, wejście zaczynało zbierać już wodę. Usłyszałam jakieś kroki i wołanie mojego imienia, w pierwszym odruchu chciałam odkrzyknąć, ale zreflektowałam się i umilkłam. Po chwili słowa minęły a ja znów czułam się spokojnie.
- Cóż, Amiri. Skoro już tu jesteś, to może chcesz dołączyć? - zaproponowałam waderze, której wzrok skierowany był w stronę wyjścia. - Oczywiście nie zmuszam, ale zawsze to nowy członek... - zawahałam się, nie wiedząc co powiedzieć. - rodziny. - powiedziałam, gdy znalazłam odpowiednie słowo. Burza wciąż rozbrzmiewała ale nikogo już nie interesowała, słychać było śmiechy i rozmowy.
< Amiri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz